Wschód słońca w Lublinie
Z jednego powodu lubię ostatni kwartał, te ostatnie tygodnie kalendarza, w których statystycznie rzecz biorąc załatwia się więcej niż połowę spraw nagromadzonych przez cały rok. Lubię ten moment, gdy to wszystko już się skończy, gdy ustaje ta zawierucha, która każdego z nas dostatecznie wymęczyła. Gdy poczujemy ten spokój, wyciszenie i odpoczynek po stoczonych bojach i ten moment, gdy jesteśmy jeszcze przed planowaniem kolejnych. Pozorna pustka, próżnia, niezamierzona refleksja, nieśmiałe spojrzenie wstecz i całkowite obojętne rzucenie okiem w przyszłość. Reset.
Ten czas jeszcze nie nadszedł, ale jest spora szansa, że nastanie, gdy będziecie czytali ten artykuł. W tym dniu, (czy dniach – zależy kto na co może sobie pozwolić) po prostu nie można zaprzątać sobie głowy przyziemnymi sprawami. Żadna szanująca się gazeta ani blog (oprócz tych lifestyle’owych) nie pozwala sobie na jakiś głęboko merytoryczny tekst, nie wyskakuje ze strategicznym tematem, obawiając się pogrzebania go już na starcie. Większość mediów, po które wówczas sięgamy, ogólnie mówiąc podsumowuje rok. Zwraca naszą uwagę na wydarzenia najważniejsze i te mniej chlubne, opisuje sukcesy i porażki najpopularniejszych celebrytów, pokazuje statystyki związane z kierunkami wakacyjnych wojaży z ubiegłych wakacji i stara się zachęcić nas do tego, byśmy już myśleli o kolejnych. Generalnie, parafrazując klasyka: “nie dzieje się nic”. A jednak.
Na fali wspomnień serwowanych przez media sięgamy do własnych. Będąc cały czas w tym błogostanie, który opisałem powyżej, przed oczami stają nam szczególnie te przyjemne momenty. Przecież chcemy czuć się dobrze, odpocząć, zrelaksować się, niepokój i stres zostawić za sobą. Nie zaprzątamy sobie wtedy głowy sprawami zawodowymi – żadnej merytoryki – a jeżeli pojawiają się jakieś kwestie związane z pracą, to tylko jako tło do własnych przeżyć i doświadczeń. Ja tak mam i bardzo czekam na ten dzień – albo te dni, w zależności jak to się w tym roku potoczy.
No dobrze, do rzeczy. Być może na fali poprzedniego artykułu, a być może dlatego że po prostu lubię porządek (prawie we wszystkich aspektach), przeglądałem kilka dni temu zdjęcia. Zdjęcia, które jak się okazało całkowicie spontanicznie od kilku lat robię za pomocą smartfona: będąc w delegacji, doświadczając czegoś ciekawego, nowego, nieznanego. Zrozumiałem wtedy, że od lat istnieje coś, co mógłbym nazwać drugą stroną mojej pracy. Pojawia się ona całkowicie przy okazji, nie jest prowokowana, czy inspirowana. Po prostu weszła mi już w nawyk.
Gdy mam w swoim zasięgu wysoki budynek, to wchodzę do niego, by z możliwie najwyższego piętra zrobić zdjęcie. Gdy jestem w jakimś mieście po raz pierwszy, to staram się znaleźć trochę czasu, by się czegoś dowiedzieć, coś zobaczyć. Niby nic szczególnego, a jednak, gdy dziś patrzę na te wszystkie zdjęcia (jest ich prawie tysiąc), uśmiecham się i wspominam.
Dworzec centralny w najbrzydszej jesiennej aurze, zapalone światła w warszawskich biurowcach grubo po godzinie 20, budowę Stadionu Narodowego, zamarzniętą Wisłę i PKiN oświetlony jak choinka. Potem przenoszę się na sopocką plażę, a wjeżdżając na autostradę przez szybę auta widzę wschodzące słońce. Słyszę samolot podchodzący do lądowania tuż nad moją głową, z okna pociągu obserwuję budowę warszawskiego metra, niezliczone panoramy Warszawy, ogarniam wzrokiem przyprószoną śniegiem Łódź, wspominam dom wyrwany z korzeniami gdzieś na trasie do Wrocławia, by następnie wykonać rzut oka na piękny, skąpany w letnim słońcu Toruń, przywołać wspomnienie wejścia na górę w Iłży, na której znajdują się ruiny zamku biskupów krakowskich, i samotnego zwiedzania dawnej siedziby rodu Tarnowskich w Dzikowie. Wreszcie poranek w Krakowie i sukiennice na pół godziny przed otwarciem, wyburzanie budynku Cuprum we Wrocławiu, wizyta w Muzeum Geologicznym w Warszawie oraz niezliczone, czasami skrzętnie ukryte miejsca pamięci na warszawskim Powiślu. Na końcu widok na Wrocław – tak, z tego budynku. Wspomnień jest oczywiście znacznie więcej, rzec można – nazbierało się przez te lata.
Gdy rozpoczynałem pisanie tego artykułu, zadałem sobie pospolite pytanie: “a gdybyś miał wskazać jedno, szczególne zdjęcie, ten szczególny moment, stan ducha, przypomniał sobie nastrój i wszystkie okoliczności z nim związane, to co byś wybrał?”. Generalnie pytanie, które sobie zadałem było niewspółmiernie długie w stosunku do odpowiedzi. Przez moment mnie to zdziwiło, ale zaraz zanurzyłem się w retrospekcji wschodu słońca w Lublinie. Tak, takie chwile zostają z człowiekiem.
Życzę wszystkim Spokojnych Świąt!