Umowę podpisano w jednym egzemplarzu
Wszyscy słyszeliśmy o Big Data. Wszyscy mniej więcej wiemy na czym polega i zdajemy sobie sprawę, że wszystkich nas to zjawisko dotyczy w jakimś stopniu. Rzadko jeszcze bezpośrednio, przeważnie jesteśmy częścią jakiejś globalnej statystyki czy trendu. Niedługo to się zmieni – właściwie już się zmienia.
Firmy rejestrują coraz więcej informacji przypisanych do konkretnych rekordów w bazach danych i mają coraz więcej możliwości, by poddawać je nie tylko analizom i badaniom, ale również, by dzięki nim optymalizować swoje procesy biznesowe.
Specjalnie określam Big Data mianem zjawiska, nie zaś technologii, ponieważ wierzę, że to coś więcej. Nie, nie będę pisał o wycieku danych klientów banku, operatora telekomunikacyjnego czy firmy energetycznej. Chciałbym skupić się na innym aspekcie. Usłyszałem ostatnio dwie ciekawe historie.
Pierwsza – opowiedziana przez koleżankę z branży – dotyczyła tego, jak duże sieci hipermarketów w zachodniej Europie gromadzą i analizują informacje o swoich klientach. Dzięki kartom lojalnościowym sieć wie absolutnie wszystko o zrobionych przez nich zakupach, ma możliwość wysłania wiadomości o kończącym się terminie przydatności do spożycia danego artykułu wraz z sugestią udania się po zakup nowego oraz wskazaniem, w których sklepach i na której półce można ten artykuł znaleźć. Niby nic wielkiego, ale przecież to tylko jedna z możliwości wykorzystania informacji, które po sobie zostawiamy.
Druga historia, która zainspirowała mnie do przemyśleń, to zauważona ostatnio w biznesowej prasie informacja z rynku finansowego. Okazuje się, że coraz więcej organizacji zaczyna testować rozwiązania biometryczne w procesie identyfikacji klientów. Niektóre z banków pozwalają już na wykonywanie podstawowych czynności w aplikacjach mobilnych czy w bankomatach za pomocą odcisku palca. Największe banki na coraz szerszą skalę testują technologie rozpoznawania głosu, skanowania siatkówki, finger vein – jako rozwiązania niezależne lub w konstelacjach łączonych.
Po co to wszystko? Na pewno jest wiele powodów. Jednym z nich może być chęć lepszego dopasowania oferty do potrzeb klientów. Jakkolwiek górnolotnie to brzmi – to prawda, ale nie tylko ten aspekt jest motywacją organizacji inwestujących w rozwiązania biometryczne. Oprócz celniejszego trafiania z ofertą, chcą one skrócić i usprawnić swoje procesy biznesowe. Poszukują oszczędności i jednocześnie wzrostu efektywności realizowanych procesów. Biometria niezaprzeczalnie wydaje się być idealnym sposobem na osiągnięcie tego celu.
Najczęstsze skojarzenia dotyczące wykorzystania biometrii dotyczą sytuacji, w której przekraczamy drzwi instytucji, a jej pracownicy – dzięki karcie, którą mamy ze sobą – dowiadują się kim jesteśmy, z jaką sprawą przyszliśmy i o jakie zagadnienia pytaliśmy podczas wcześniejszej wizyty. Nierzadko wizualizujemy też sobie, jak za pomocą odcisku kciuka na smartfonie czy tablecie wykonujemy przelew, dokonujemy zakupów, czy zawieramy umowę. Biometria kojarzy się najczęściej z czymś ultranowoczesnym. Czymś, co może diametralnie zmienić nasze życie. A jak to wygląda w praktyce?
Wyobraź sobie, że przychodzisz do banku, urzędu, wielkiego sklepu lub – lepiej – że odwiedza Cię sprzedawca energii, usług telekomunikacyjnych czy agent ubezpieczeniowy. Chcesz kupić produkt, załatwić sprawę, zawrzeć umowę. Standardowy proces, standardowa sytuacja. Ale wyobraź też sobie, że w umowie, którą zawierasz, zamiast standardowego zapisu o otrzymaniu swojego egzemplarza przez każdą ze stron pojawia się zapis, że egzemplarz jest jeden lub strony w ogóle nie potrzebują umowy w formie fizycznego dokumentu. Jestem przekonany, że niejednego z nas zaskoczyłaby taka informacja.
Wyobraź sobie teraz, że sytuacja opisana powyżej jest całkowicie analogowa. Nie musisz dotykać ekranu urządzenia elektronicznego, nie musisz nigdzie przykładać swojego kciuka, nikt nie skanuje Twojej siatkówki. Siedzisz ze swoim doradcą przy jednym stole, nie oddziela was żaden monitor, drukarka, czy stos papierów. Być może pijesz kawę, rozmawiacie, jest całkiem naturalnie i miło. W pewnej chwili po prostu bierzesz do ręki długopis i podpisujesz dokument, dokładnie tak jak najczęściej się to odbywa. Jednak urządzenie, którego użyjesz, jest tylko z pozoru zwykłym długopisem. Zostało wyposażone w technologię, która potrafi dokładnie zapamiętać to co napisałeś, potrafi dokładnie odwzorować w wersji elektronicznej dokument, który leży przed Tobą. Dzięki temu albo Ty, albo Twój dostawca (najczęściej właśnie on) możecie zrezygnować z jednego fizycznego egzemplarza umowy i pozostać przy wersji elektronicznej, którą w czasie rzeczywistym można dalej procesować.
W rzeczywistości nie musisz sobie tego wyobrażać. Taka technologia istnieje od dość dawna, tylko dopiero dziś pojawiły się nowe pomysły na jej zastosowanie. Wielokrotnie pisałem w #contmanway o początku procesów biznesowych, o dostarczaniu informacji, generowaniu i pozyskiwaniu dokumentów, które dane procesy uruchamiają. Technologia, o której dziś wspomniałem, jest niczym innym jak usprawnieniem zasilania dokumentami i informacją archiwum elektronicznego oraz systemów dziedzinowych wspierających procesy biznesowe. Dzięki jej zastosowaniu możliwe jest skrócenie wielu ważnych z punktu widzenia organizacji procesów – szczególnie tych związanych ze sprzedażą produktów, zawieraniem umów i uruchamianiem na tej podstawie określonych usług. Mógłbym dodać, że CONTMAN dostarcza rozwiązania, o których wspominam, ale chyba nie ma potrzeby, prawda?
Zastanawiam się czasami, jak za kilka lat będzie wyglądał świat – ten analogowy i ten cyfrowy. Myślę oczywiście o świecie rozwiązań biznesowych, z którymi na co dzień mam do czynienia. Kilka dni temu chyba znalazłem odpowiedź. Gdzieś daleko stąd powstaje urządzenie, które oba te światy połączy: analogowo-cyfrowy (wiem jak to brzmi) długopis. Oto on: LINK.
A Wy, co o tym wszystkim sądzicie?